historia leżajska

Niezależne forum dla fascynatów dziejami Lezajska


#1 2014-03-12 10:57:47

manut

Nowy użytkownik

Zarejestrowany: 2013-12-11
Posty: 8
Punktów :   

Rozbicie się Halifaxa

Plumer napisał :

W trakcie jednego z takich lotów, powracający po dokonaniu zrzutów Halifax [podkr. – Plumer] rozbił się w rejonie między Rudnikiem a Sarzyną. Jego brytyjska siedmioosobowa załoga wyskoczyła na spadochronach. Dwóch pochwycili Niemcy i odesłali do obozu, czterech dzięki miejscowym bechowcom przerzuconych zostało za San i stamtąd do Związku Radzieckiego. Ostatni z nich, Walter Davis, dotarł do Wólki Niedźwiedzkiej, skąd sołtys Stanisław Dec skierował go placówki AK w Woli Zarczyckiej. (str. 475).
W powyższą informację znów wkradła się drobna nieścisłość, powielana zresztą w Partyzanci Ojca Jana, S. Puchalskiego czy w ostatnim czasie w Kurierze Powiatowym nr 5/2012 (str. 13) Ukazało się na ten temat wiele publikacji i wspomnień (informacje dotyczące tego wydarzenia można znaleźć m.in. w J. Pelc – Piastowski W poszukiwaniu zwycięstwa, Biała Podlaska 2006). W nocy z 23/24 kwietnia 1944 r., samolot typu Halifax został uszkodzony w czasie lotu do Polski i nie zdążył dokonać zrzutu w docelowym miejscu w Okręgu Lubelskim pod Puławami. „Gdy Halifax JP 224 zaczął tracić wysokość, pilot wyrzucił zasobniki na „dziko”. Spadły one na terenie zakwaterowania Wehrmachtu, na przedmieściu Leżajska (Borki – Siedlanka) [podkr. – Plumer]. Zrzut na „Klacz” został stracony. (…) Nieprzyjaciel meldował: „(…) 15 km na południowy wschód od Rudnik spadł nieprzyjacielski samolot. Prawdopodobnie załoga wyskoczyła na spadochronach i zbiegła. (…) [W dniu 25.4] w miejscowości Siedlanka [podkr. – Plumer] znaleziono 8 zasobników spadochronowych z materiałem wybuchowym, bronią, amunicją i radiostacją nadawczą.” (J. Tucholski, Cichociemni, Warszawa 1988, str. 172). A jakie były dalsze losy załogi samolotu? „Sześć minut przed przylotem w rejon placówki „Klacz” 901, dwa lewe silniki przestały pracować i samolot zaczął tracić wysokość. Zrzucono więc ładunek „na dziko”, a załoga skakała na spadochronach o godz. 23.45. (…) Załoga, z wyjątkiem bombardiera [E. Elkington–Smith – Plumer] wziętego przez Niemców, dostała się do oddziałów partyzanckich AK” (K. Bieniecki Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, Bellona, Warszawa 2005, str. 430).  Nie ma chyba sensu roztrząsać kto ma największe zasługi w ratowaniu angielskich lotników, gdyż sam znam kilka relacji, które wymieniają zupełnie różne osoby, należące do różnych organizacji niepodległościowych. Niewątpliwie ostatecznie zostali przerzuceni za San do Oddziału AK „Kmicica” (gościli też u „Ojca Jana”). A następnie: „Czterech lotników [T. Storey, C.J. Keen, J.C. Hughes, P.M. Stradling – Plumer] przekazano partyzantce sowieckiej w Puszczy Solskiej, skąd zostali podjęci samolotem z 6/7 czerwca i przewiezieni razem z rannymi do Kijowa. Z Kijowa lotnicy odlecieli do Moskwy, skąd pociągiem odjechali do Murmańska, a następnie morzem dopłynęli 8 lipca do Szkocji” (K. Bieniecki Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, Bellona, Warszawa 2005, str. 430).  Czyż to nie fascynująca historia? A tak na marginesie, dwóch pozostałych członków załogi, czyli O.W. Congdon i W.G. Davis, doczekało końca wojny w okupowanej Polsce, ukrywani przez AK. A i ten aresztowany przez Niemców E. Elkington–Smith przeżył wojnę w obozie jenieckim i powrócił do domu.

W odpowiedzi na powyższy post przedstawiam relację p. Edwarda Kaka z Tarnogóry rzucającą nowe swiatło na to zdarzenie.

W dniach 21-25 kwietnia 2013 przebywała w Tarnogórze   rodzina dowódcy załogi Halifaxa JP 224 - Thomasa Storeya:
żona-Rita Storey, oraz córki: Pat Bowskill, Jennifer Elkin, Susan Hayhurst Storey, wizyta ta była kontynuacją tego co się zdarzyło 69 lat temu .... a mianowicie .
Na lotnisku Campo Cassale samolot Halifax JP 224 startuje w swój rejs do okupowanej Polski - jest niedziela 23 kwietnia 1944 roku , godzina 19 20 . Załogę czeka przynajmniej dziesięciogodzinny lot z zaopatrzeniem dla partyzantów z Okręgu Lubelskiego Armii Krajowej - zrzut ma nastąpić na placówkę „Klacz"-? km od Opola Lubelskiego. Dla załogi HalifaxaJP 224 jest to lot jak jeden z wielu, latają z zaopatrzeniem dla partyzantów z całej
Europy, bez przerwy ryzykują , nie wiedzą jednak , że lot ten będzie ostatni    Załoga
samolotu była doświadczona i zgrana, wojna trwała już kilka lat, ci młodzi ludzie wiele widzieli i doświadczyli , nie wiedzieli o jednym, że za kilka godzin czekają ich przeżycia które odcisną się piętnem na całe ich późniejsze życie!
Załoga Halifaxa JP 224 liczyła 7 osób:
Thomas Storey - „Tommy" pilot -dowódca,
Eddie Elkington-Smith - „Eddie"- bombardier, II pilot,
Oscar W. Congdon -"Hap" -nawigator
Walter G. Davis - "Wally" - radiotelegrafista,
CharlesJ.Keen - "Charlie" - mechanik,
James Caradog Hughes -"Taffy"-tylny strzelec pokładowy,
Patrick M. Stradling -„Paddy" ,
Do Polski nadlecieli kierując się trasą: Morze Adriatyckie, Jugosławia, Węgry, Słowacja. Gdy do celu pozostało 20 minut - przełączono zasilanie samolotu na zbiornik zapasowy paliwa, po chwili zaczął się dławić pierwszy i drugi silnik, aby ratować sytuację dowódca wydał rozkaz aby wyrzucić ładunek w celu odciążenia samolotu, niestety po chwili odmówił posłuszeństwa trzeci silnik - w tej sytuacji dowódca o godz.23 45 wydał rozkaz opuszczenia samolotu, była to ostatnia chwila, bo do ziemi było 100-150 m.
Eddie Elkington-Smith- po szczęśliwym wylądowaniu, trafił pod „opiekę" człowieka, który wydawał się godnym zaufania a okazał się volksdeutschem. Zaprowadził go do swojego domu, nakarmił, ukrył w stodole i kazał czekać. Po południu około o godz.1400- 24 kwietnia 1944 roku zaprowadził go do pałacu hrabiego Tarnowskiego w Kopkach-Dworze i wydał
w ręce Niemców. Po licznych przesłuchaniach poprzez: Waldlagier Sarzyna, Berlin, Frankfurt nad Menem trafił do obozu jenieckiego Luft 6 w Heyderkrug w Prusach Wschodnich,następnie do stalagu pod Celle, a jeszcze później do Lubeki -10 maja 1945 roku powrócił do Londynu.
Oscar W. Congdon - wylądował na zaoranym polu w jednym bucie, zakopał spadochron i ukrył się w lesie. Tak doczekał świtu, okazało się, że siedzi na ścieżce którą grupa kobiet i mężczyzna szli do pracy, ukrył się w pobliskich zaroślach i czekał do południa, aż ta grupa ludzi będzie wracać do domu. Zaczekał na nieznajomego, który szedł w pewnej odległości
za kobietami.... człowiek ów mimo, że bardzo zaskoczony, przyniósł mu po pewnym czasie chleb, mleko, jajka na twardo i powiedział żeby tu czekał do zmroku. Późnym popołudniem usłyszał ujadanie psów w miejscu gdzie ukrył spadochron i dlatego ruszył przed siebie przez las. Po paru godzinach dotarł do drewnianego parkanu i niemieckiego wartownika ... tak trafił prosto w „paszczę lwa", na teren „Waldlagier Sarzyna"- obecnie Zakładów Chemicznych „Organika-Sarzyna" S.A. w Nowej Sarzynie. Wielokrotnie przesłuchiwany
nie zdradził Polaka, który udzielił mu pomocy, jego dalsze losy były identyczne jak Eddie Elkingtona-Smitha, którego spotkał w zakratowanym pomieszczeniu na terenie „ poligonu wojskowego" / prawdopodobnie „Waldlagier Sarzyna"/, następnie: Berlin, Frankfurt
nad Menem, obóz jeniecki Luft 6 w Heyderkrug w Prusach Wschodnich, stalag pod Celle.
Pod Lubeką rozdzielił się z Eddie Elkingtonem-Smithem. Po zakończeniu wojny powrócił do Kanady.
Walter G. Davis - po wylądowaniu na niewielkiej polanie szedł do świtu bez przerwy, rano dotarł do nieznanej wsi gdzie mieszkańcy poczęstowali go mlekiem i chlebem i maszerował dalej, aż dotarł bardzo zmęczony do Wólki Niedźwieckiej, gdzie sołtys Stanisław Dec
po zorientowaniu się o co chodzi skierował go wraz z przewodnikiem do gajówki „ Łoiny" -został tam przejęty przez oddział Armii Krajowej. Następny etap to: gajówka
w Smolarzynach, gdzie dotarł 27 lub 28 kwietnia 1944 roku i znalazł się pod troskliwą opieką rodziny gajowego Jakuba Deca. Opatrzono mu nogi - co uczynił dr Marian Plis, wyrobiono kenkartę na nazwisko Władysław Dec a później Adam Bar i tak z rodziną Deców doczekał końca niemieckiej okupacji. Następne etapy w drodze powrotnej do Anglii to: Rzeszów, Nowy Sącz, Lwów, Kijów, Odessa, podróż morska na Maltę i port docelowy Glasgow. W roku 1967 odwiedził Polskę i spotkał się ze swoimi wybawcami: Zofią i Jakubem Decami oraz ich dziećmi - które go doskonale pamiętały z okresu, kiedy ukrywał się w ich gajówce.
Thomas Storey - wyskoczył jako ostatni, było nisko i dlatego upadając stracił na jakiś czas przytomność, po pewnym czasie doszedł do siebie i obolały dotarł do zabudowań Tarnogóry: najpierw do gospodarstwa Wiktora Gałdysia a następnie do jego sąsiada który znał język niemiecki - Jana Sowy, któremu starał się wytłumaczyć, że chce aby zaprowadzić go
do partyzantów. Gdy usłyszał to Bronisław Sowa - syn Jana Sowy, poinformował o tym fakcie swego dowódcę BCH w Tarnogórze Walentego Kidę „Kłosa", który
po przeprowadzeniu rozmowy z pilotem wydał rozkaz, aby lotnika niezwłocznie przeprowadzono do bunkra ukrytego w kompleksie leśnym - za gajówką żołnierza Batalionów Chłopskich Feliksa Sitarza. Gajówka stanowiła ważny punkt dla ukrywających się lotników, tu mogli zjeść ciepły posiłek przygotowany przez żonę gajowego Katarzynę Sitarz, czy też odpocząć w stodole, gdyż w bunkrze było zimno i ciasno. O całej sprawie zawiadomiono niezwłocznie dowódcę
obwodu Batalionów Chłopskich Zenona Wołcza" Wilka" z pobliskiej Koziarni, który od tej chwili dowodził akcją w jej I fazie tj. - do czasu przerzucenie lotników za San.
Charles J.Keen - po wylądowaniu dotarł w okolice wsi Kopki gdzie został zauważony ...
i doprowadzony do bunkra w lesie do swojego kolegi Thomasa Storeya: wersja I - przez Eugeniusza, Mieczysława i Zbigniewa Kumięgów /książka „Ostatni lot Halifaxa" St. M. Jankowski i J. Piekarczyk/, wersja II-odnaleziony i przekazany przez Wojtasia Karola-w/g oświadczenia jednego z ostatnich żyjących świadków wydarzeń - Bronisława Smoły „Cygana".
James Caradog Hughes , Patrick M. Stradling -po szczęśliwym wylądowaniu, resztę nocy i dzień spędzili w lesie, dopiero po zmroku podeszli do pierwszego domu na skraju wsi tj. do Sebastiana Łyko i jego żony, gdzie zostali przez gospodarzy nakarmieni i ukryci
na strychu domu. Tego samego wieczoru po powiadomieniu przez żonę Sebastiana Łyko - Jakuba Kaka i jego syna Michała Kaka - żołnierza Batalionów Chłopskich z Tarnogóry-zostali doprowadzeni do swoich kolegów w bunkrze.
Cała czwórka uratowanych lotników nie mogła w nieskończoność przebywać w bunkrze, gdyż źle by to się mogło skończyć dla nich jak i okolicznej ludności. Dlatego komenda Obwodu Niżańskiego Armii Krajowej postanowiła przejąć lotników i przerzucić ich za San w bardziej „bezpieczne okolice"- do oddziału partyzanckiego. W dniu 26 kwietnia 1944 roku partyzanci Batalionów Chłopskich z Tarnogóry przekazali lotników, którzy przepłynęli szczęśliwie San i dotarli wraz z partyzantami Armii Krajowej - którymi dowodził Stanisław Bełżyński „Kret"- do Dolnej Kamionki. Lotnicy najpierw trafili do oddziałów partyzanckich: „Kmicica"- Jana Orła - Wysockiego, „Ojca Jana" - Franciszka Przysiężniaka a następnie do oddziału Mikołaja Kunickiego „Muchy". W oddziałach tych byli traktowani jako równoprawni żołnierze, lecz nie brali udziału w akcjach, mimo, że byli doskonałymi strzelcami - zwłaszcza James Caradog Hughes. Z kolei Patrick M. Stradling został zapamiętany jako doskonały jeździec konny - dosiadł konia który był „postrachem" w oddzielę "Muchy". W nocy z 5 na 6 czerwca 1944 roku na polu w zbożu w pobliżu wsi: Huta Krzeszowska i Huta Podgórna wylądował radziecki samolot po lotników, którym dowodził doświadczony lotnik Władymir Pawłów. Po wielu problemach ze startem / piaszczysty i nierówny grunt /udało się szczęśliwie wystartować i po kilku godzinach samolot wylądował w Kijowie, wraz z lotnikami szczęśliwie dotarli też ranni partyzanci. Następny etap podróży to Moskwa, Murmańsk - 9 lipca 1944 roku szczęśliwie dotarła cała czwórka - do bazy marynarki brytyjskiej w Scapa Flow. Po zakończeniu wojny na zaproszenie sanitariuszki z oddziału „Ojca Jana" Anny Sosnowskiej przyjechał pod koniec lat siedemdziesiątych XX-wieku Charles J .Keen z żoną, który spotkał się z żyjącymi wówczas świadkami wydarzeń, odwiedził także miejsca związane z dramatycznymi zdarzeniami z 1944r. Pozostali bohaterowie wydarzeń mimo, że bardzo pragnęli przyjechać nie dotarli z różnych przyczyn do Polski - po wojnie była to „zimna wojna" i „stalinizm", a później różne życiowe przeszkody.
Tak kończy się ta opowieść, gdzie dzięki cichemu bohaterstwu wielu ludzi, w tym także nieznanych do tej pory, udało się uratować przed niewolą czterech lotników, którzy pamiętali ten czyn Polakom przez całe swoje życie a teraz historia ta jest przekazywana wśród dalszego pokolenia rodzin lotników.
Goście z Anglii przy życiu zastali już jedynie dwóch partyzantów BCH z Tarnogóry: Bronisława Smołę „Cygana " i Bronisława Sowę. Odeszli od nas : Walenty Kida" Kłos", Grzegorz Gumieniak "Kruk", Grzegorz Wańczyk „Kukurydza", Szczepan Kusy, Sitarz Feliks, Michał Kak, Łyko Sebastian, Gałdyś Wiktor, Szuba Leon, Kamiński Bronisław, Sudoł Stanisław „Sosna" ze Starego Nartu - zginął na froncie 28.04.1945 roku, oraz dowódca obwodu Batalionów Chłopskich Zenon Wołcz" Wilk" z pobliskiej Koziarni-skrytobójczo zamordowany po aresztowaniu przez NKWD.
Lista ta będzie dłuższa, gdy tylko uda się dotrzeć do wszystkich dokumentów obrazujących udział mieszkańców Tarnogóry w akcji ratowania lotników - członków załogi Halifaxa JP 224. Bardziej bogatszy będzie też opis wydarzeń w Tarnogórze w tym pamiętnym kwietniu 1944 roku, gdyż ciągle zgłaszają się mieszkańcy wsi z nowymi wiadomościami i faktami, które po sprawdzeniu i weryfikacji będą mogły być opublikowane w przyszłości.
Goście z Anglii spotkali się 23 kwietnia 2013 roku w Szkole w Tarnogórze z wnukami i prawnukami bohaterów z 1944 roku, którzy entuzjastycznie przywitali rodzinę pilota Thomasa Storeya, były kwiaty, piosenki, wiersze i pytania do gości a na koniec wszyscy złożyli kwiaty pod pomnikiem w 69 rocznicę tych pamiętnych wydarzeń. W roku 2014 - w 70 rocznicę wydarzeń zapowiadają przyjazd przedstawiciele pozostałych rodzin.

Bibliografia:
St. M. Jankowski i J. Piekarczyk - Ostatni lot Halifaxa.
Stanisław Puchalski - Partyzanci „Ojca Jana".
Zofia i Zdzisław Chmiel - Historia Jednego Miasta Nad Sanem
Relacja: Bronisław Smoła „Cygan

Wkrótce dodam nowe informacje.

Offline

 

#2 2014-04-09 19:56:13

Plumer

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-07-07
Posty: 99
Punktów :   

Re: Rozbicie się Halifaxa

manut napisał:

W odpowiedzi na powyższy post przedstawiam relację p. Edwarda Kaka z Tarnogóry rzucającą nowe swiatło na to zdarzenie.

Nie wiem, która część powyższego postu pochodzi z relacji p. Edwarda Kaka a która z podanej bibliografii (niestety z wymienionych pozycji znana jest mi tylko książka S. Puchalskiego). Spróbujmy jednak usystematyzować pewne dane i podzielić je na te, które są bezsporne i te nie do końca wyjaśnione.

Dane bezsporne:
1. samolot leciał dokonać zrzutu a nie wracał po jego wykonaniu, jak to ciągle do dziś można przeczytać w niektórych publikacjach,
2. ścisłe są dane personalne załogi, łącznie z funkcją pełnioną na pokładzie Halifaxa (nie wiem skąd pochodzą informacje dotyczące przytoczonych powyżej pseudonimów czy przydomków poszczególnych członków załogi),
3. w mojej opinii konfrontacja różnych publikacji i źródeł pozwala na stwierdzenie, iż na pewno znane są po wylądowaniu losy 6 Brytyjczyków z siedmioosobowej załogi samolotu, (nie mam pewności co do siódmego członka załogi tj. Kanadyjczyka Oscara W. Congdona - jakie jest źródło powyżej przedstawionych losów tego człowieka?).

Pozostała historia może być bliska prawdy, jednak warto skonfrontować różne źródła. Poniżej pozwolę sobie rozpocząć i "zderzyć" powyższą relację z informacjami zawartymi w publikacji K. Bienieckiego "Lotnicze wsparcie Armii Krajowej", wyd. Bellona 2005.

manut napisał:

Thomas Storey - wyskoczył jako ostatni, było nisko i dlatego upadając stracił na jakiś czas przytomność, po pewnym czasie doszedł do siebie i obolały dotarł do zabudowań Tarnogóry: najpierw do gospodarstwa Wiktora Gałdysia a następnie do jego sąsiada który znał język niemiecki - Jana Sowy, któremu starał się wytłumaczyć, że chce aby zaprowadzić go do partyzantów. Gdy usłyszał to Bronisław Sowa - syn Jana Sowy, poinformował o tym fakcie swego dowódcę BCH w Tarnogórze Walentego Kidę „Kłosa", który po przeprowadzeniu rozmowy z pilotem wydał rozkaz, aby lotnika niezwłocznie przeprowadzono do bunkra ukrytego w kompleksie leśnym - za gajówką żołnierza Batalionów Chłopskich Feliksa Sitarza.

U Bienieckiego:
Pilot W/O Thomas STOREY (nr 1431804) skakał z niskiej wysokości, więc spadochron zdążył mu się ledwo otworzyć, gdy nogami uderzył o ziemię i z bólu stracił przytomność. Po jej odzyskaniu chciał zakopać spadochron i kamizelkę  ratunkową,   ale  w  ciemnościach   wpadł   do  rzeczki.   Spadochron popłynął z prądem, Storey zakopał tylko kamizelkę i począł się skradać w kierunku pobliskich zabudowań. Przy słabo oświetlonym budynku stał na warcie przy drzwiach żołnierz niemiecki. Storey powlókł się dalej, ale daleko nie uszedł, gdyż bolały go nogi. Zanim zdążył zapukać do najbliższej chałupy, wyszedł z niej młody chłopak. Storey złapał go rękami mocno za szyję, tak aby chłopiec nie mógł krzyknąć, i szeptał mu do ucha „RAF - English". Chłopak pojął, kim jest, więc zaprowadził go do następnego domu. Tam się dowiedział od gospodarza, z którym rozmawiał po niemiecku, że we wsi  są Niemcy.  Gospodarz posłał chłopaka po pomoc i wkrótce zebrało się sześciu mężczyzn, którzy ponieśli Storeya do pobliskiego lasu i tam go ukryli w ziemiance.
Z grubsza relacje się pokrywają.

manut napisał:

James Caradog Hughes , Patrick M. Stradling -po szczęśliwym wylądowaniu, resztę nocy i dzień spędzili w lesie, dopiero po zmroku podeszli do pierwszego domu na skraju wsi tj. do Sebastiana Łyko i jego żony, gdzie zostali przez gospodarzy nakarmieni i ukryci na strychu domu. Tego samego wieczoru po powiadomieniu przez żonę Sebastiana Łyko - Jakuba Kaka i jego syna Michała Kaka - żołnierza Batalionów Chłopskich z Tarnogóry-zostali doprowadzeni do swoich kolegów w bunkrze.

U Bienieckiego krótko:
Do ziemianki wkrótce doszło jeszcze dwóch strzelców: Irlandczyk, F/S Patrick Michael STRADLING (nr 1219036) i Walijczyk, Sgt James Caradog HUGHES (nr 1317019).
Czyli zgoda.

manut napisał:

Charles J.Keen - po wylądowaniu dotarł w okolice wsi Kopki gdzie został zauważony ...
i doprowadzony do bunkra w lesie do swojego kolegi Thomasa Storeya: wersja I - przez Eugeniusza, Mieczysława i Zbigniewa Kumięgów /książka „Ostatni lot Halifaxa" St. M. Jankowski i J. Piekarczyk/, wersja II-odnaleziony i przekazany przez Wojtasia Karola-w/g oświadczenia jednego z ostatnich żyjących świadków wydarzeń - Bronisława Smoły „Cygana".

U Bienieckiego:
Do ziemianki  dołączył również mechanik pokładowy  Sgt Charles John Keen5 (nr 1608721), którego dwaj młodzi chłopcy znaleźli śpiącego w lesie. Nakarmili go i przynieśli mu obuwie, gdyż Keen swoje lotnicze buty stracił przy skoku z samolotu.
Wskazuje to jednak na wersję pierwszą i raczej niewiarygodne jest oświadczenie jednego z ostatnich żyjących świadków.

manut napisał:

Eddie Elkington-Smith- po szczęśliwym wylądowaniu, trafił pod „opiekę" człowieka, który wydawał się godnym zaufania a okazał się volksdeutschem. Zaprowadził go do swojego domu, nakarmił, ukrył w stodole i kazał czekać. Po południu około o godz.1400- 24 kwietnia 1944 roku zaprowadził go do pałacu hrabiego Tarnowskiego w Kopkach-Dworze i wydał w ręce Niemców.

U Bienieckiego, krótka informacja, że bombardier został wzięty do niewoli.

manut napisał:

Walter G. Davis - po wylądowaniu na niewielkiej polanie szedł do świtu bez przerwy, rano dotarł do nieznanej wsi gdzie mieszkańcy poczęstowali go mlekiem i chlebem i maszerował dalej, aż dotarł bardzo zmęczony do Wólki Niedźwieckiej, gdzie sołtys Stanisław Dec po zorientowaniu się o co chodzi skierował go wraz z przewodnikiem do gajówki „ Łoiny" -został tam przejęty przez oddział Armii Krajowej. Następny etap to: gajówka w Smolarzynach, gdzie dotarł 27 lub 28 kwietnia 1944 roku i znalazł się pod troskliwą opieką rodziny gajowego Jakuba Deca.

U Bienieckiego krótka informacja, że radiotelegrafista Davis w oddziale AK. Powyższa relację potwierdza też J. Pelc - Piastowski w swojej książce "W poszukiwaniu zwycięstwa", w której twierdzi, że osobiście zetknął się z Davisem w dniu 24 kwietnia 1944 r. w leśniczówce Antoniego Szozdy, gdzie wtedy przebywało dwóch (!?) pilotów angielskich. Drugiego błędnie identyfikował jako Storeya (a to niemożliwe, po latach łatwo pomieszać nazwiska).

I tu dochodzimy do kwestii losów Congdona. U Bienieckiego widnieje krótka informacja, że dostał się do oddziału partyzanckiego. Koreluje to z informacją Pelca - Piastowskiego o dwóch Anglikach. Jednak relacja przedstawiona przez manuta temu zdaje się przeczyć. Ciekawe skąd pochodzi?

Jak znajdę trochę więcej czasu postaram się nieco rozszerzyć temat, także o zeznania czterech Anglików, którym udało się wrócić do domu 8 lipca 1944 r.

Ostatnio edytowany przez Plumer (2014-04-19 19:09:42)

Offline

 

#3 2014-04-19 19:26:57

Plumer

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-07-07
Posty: 99
Punktów :   

Re: Rozbicie się Halifaxa

Kajetan Bieniecki pisząc swoją książkę „Lotnicze wsparcie Armii Krajowej” wykonał mrówczą pracę przekopując się przez ogrom dokumentów archiwalnych, źródeł drukowanych i niedrukowanych, publikacji, wspomnień, relacji i pamiętników. Korzystał m.in. z materiałów brytyjskiego The National Archives, Kew, Public Record Office oraz Dziennika Czynności Samodzielnego Referatu „S” Oddziału Sztabu Naczelnego Wodza, prowadzonego przez majora Jana Jaźwińskiego od początku 1941 r. do sierpnia 1944 r., zdeponowanego w Studium Polski Podziemnej w Londynie. Ten ostatni dokument wiąże całość materiałów związanych z wsparciem lotniczym dla Polski i stanowi klucz do innych dokumentów związanych z tym tematem. Książka zawiera w związku z tym cenne wskazówki gdzie należy szukać szczegółów poszczególnych operacji, akcji, lotów, składu załóg itd. Dzięki temu udało mi się dotrzeć do treści zeznań złożonych przez czterech członków załogi Halifaxa JP 224, którym udało się wrócić do domu jeszcze w 1944 r.

Ponadto jestem w posiadaniu kopii pisemnego oświadczenia Walentego Kidy z dnia 21.06.1967 r., które dotyczy m.in. rozbicia Halifaxa i akcji ratowania angielskich lotników.

Możemy zatem podjąć próbę konfrontacji tych materiałów z różnymi relacjami świadków jak i „świadków” tamtych wydarzeń. Czasem będą to drobiazgi nie mające być może większego znaczenia jednak odnotowane jedynie z kronikarskiego obowiązku, w celu uściślenia informacji. Innym razem uzyskane informacje rzucają rzeczywiście nieco inne światło na opisywane wyżej zdarzenia sprzed 70 lat.

manut napisał:
Na lotnisku Campo Cassale samolot Halifax JP 224 startuje w swój rejs do okupowanej Polski - jest niedziela 23 kwietnia 1944 roku , godzina 19 20 . Załogę czeka przynajmniej dziesięciogodzinny lot z zaopatrzeniem dla partyzantów z Okręgu Lubelskiego Armii Krajowej - zrzut ma nastąpić na placówkę „Klacz"-? km od Opola Lubelskiego. Dla załogi HalifaxaJP 224 jest to lot jak jeden z wielu, latają z zaopatrzeniem dla partyzantów z całej Europy,(…).

U Bienieckiego jest następująca informacja: „Załoga ta wystartowała z lotniska Campo Casale w południowych Włoszech 23 kwietnia 1944 roku o godz. 19.38, aby dokonać zrzutu materiałowego na placówkę „Klacz" 901, położoną 7 km na południe od Opola na Lubelszczyźnie w pobliżu wsi Franciszków.”

Storey po powrocie do W. Brytanii zeznawał: „Byłem pilotem samolotu Halifax MkIIA, który wystartował z Brindisi, Włochy, w dniu 23 kwietnia 1944 r. około godziny 19.30, na operację specjalną w rejonie Lublina (Polska).”
Dla załogi w tym składzie był to trzeci lot do Polski. Wcześniejsze odbyły się z 14/15 oraz 16/17 kwietnia 1944 r.

manut napisał:
Gdy do celu pozostało 20 minut - przełączono zasilanie samolotu na zbiornik zapasowy paliwa, po chwili zaczął się dławić pierwszy i drugi silnik, aby ratować sytuację dowódca wydał rozkaz aby wyrzucić ładunek w celu odciążenia samolotu, niestety po chwili odmówił posłuszeństwa trzeci silnik - w tej sytuacji dowódca o godz.23 45 wydał rozkaz opuszczenia samolotu, była to ostatnia chwila, bo do ziemi było 100-150 m.

U Bienieckiego: „Do placówki jednak nie doleciano. Przegrzały się dwa lewe silniki, wyrzucono więc ładunek na dziko. Załoga skakała na spadochronach około godz. 23.45 po lewobrzeżnej stronie Sanu w okolicy Tarnogóry,…”

Storey tak opisał tę sytuację: „Podczas lotu (…) zmuszony byłem wyłączyć lewy wewnętrzny silnik ponieważ w wyniku przegrzania nastąpił wyciek, a na sześć minut przed szacowanym czasem przybycia nad cel, zatrzymał się definitywnie lewy zewnętrzny silnik. Wyrzuciłem ładunek i wydałem rozkaz skakania na spadochronach około 23.45. W czasie gdy wyskakiwałem zobaczyłem samolot na prawo za naszym ogonem, i możliwe, że zostaliśmy trafieni.”

Wydaje się też mało prawdopodobne by desant całej załogi rozpoczął się na pułapie 100 – 150 m. Na takiej wysokości ewakuował się prawdopodobnie tylko Storey, który skakał ostatni. W swoim zeznaniu wspomina o tym, że wyskakiwał z bardzo niskiego pułapu i kiedy jego spadochron ledwie się otworzył, uderzył o ziemię. W rezultacie zranił sobie nogi i z bólu na jakiś czas stracił przytomność.

manut napisał:
Thomas Storey - wyskoczył jako ostatni, było nisko i dlatego upadając stracił na jakiś czas przytomność, po pewnym czasie doszedł do siebie i obolały dotarł do zabudowań Tarnogóry: najpierw do gospodarstwa Wiktora Gałdysia a następnie do jego sąsiada który znał język niemiecki - Jana Sowy, któremu starał się wytłumaczyć, że chce aby zaprowadzić go do partyzantów. Gdy usłyszał to Bronisław Sowa - syn Jana Sowy, poinformował o tym fakcie swego dowódcę BCH w Tarnogórze Walentego Kidę „Kłosa", który po przeprowadzeniu rozmowy z pilotem wydał rozkaz, aby lotnika niezwłocznie przeprowadzono do bunkra ukrytego w kompleksie leśnym - za gajówką żołnierza Batalionów Chłopskich Feliksa Sitarza.

W. Kida w swoim oświadczeniu napisał, że: „ … wartownicy wiejscy Eugeniusz Sowa i nieżyjący już Emil Gałdyś napotkali na szosie we wsi pilota Nazwiskiem Storey, którego zaprowadzili do ojca Sowy, stamtąd wysłali po mnie drugiego syna Sowy, Bronisława. Więc ja po przybyciu i wylegitymowaniu, zabrałem go do swego zastępcy Gumieniaka Grzegorza pseud. „Kruk” z równoczesnym poleceniem Sowie Bronkowi, ażeby mi sprowadził do Gumieniaka, Sudoła „Sosnę” i Kusego Franciszka pseud. „Lew”. „Sośnie” poleciłem zaprowadzić Anglika do bunkra w lesie, umawiając się z nim na oznaczoną godzinę spotkania na rogu lasu w celu odszukania samolotu. „Lew” został skierowany do wsi Kopki aby powiadomił „Wilka” i pluton „Pantery” o katastrofie samolotu, oraz żeby przeszukali na swoim terenie w celu znalezienia więcej lotników.” [pisownia oryginalna, poprawiłem tylko oczywiste błędy – Plumer].

Storey tak opisywał ten epizod:
„Pukałem do kilku domów ale nie otrzymałem odpowiedzi. Jeden budynek był oświetlony, więc wszedłem przez dziurę w ogrodzeniu od tyłu domu. Obszedłem budynek i zobaczyłem niemieckiego wartownika przy bramie [budynek szkoły w Tarnogórze? – Plumer]. Tak szybko jak to było możliwe zwróciłem z powrotem przez dziurę w ogrodzeniu. (…)Skierowałem się do następnego domu i zanim zdążyłem zapukać, przez drzwi wyszedł młody chłopak. Chwyciłem go za gardło tak żeby nie mógł wydobyć głosu, szepcząc mu do ucha „R.A.F, English”. [Emil Gałdyś? – przyp. Plumer]. W końcu zrozumiał i zabrał mnie do sąsiedniej chłopskiej chałupy. Chłop mówił po niemiecku [Jan Sowa? – przyp. Plumer], który i ja znam, więc mogłem mu wyjaśnić kim jestem i co się wydarzyło. On powiedział, że mogę zostać na noc, lecz rano będzie musiał mnie wydać, gdyż Niemieccy żołnierze znajdują się tylko kilka domów dalej. W tej sytuacji powiedziałem, że mogę natychmiast wyjść, ale jeżeli zostanę złapany przez Niemców mógłbym im powiedzieć, że mi pomogłeś. Zastanowił się nad tym przez chwilę a później wysłał gdzieś swojego syna [Bronisław Sowa? – przyp. Plumer]. Syn wrócił z dwoma mężczyznami [czy jednym z nich był Walenty Kida? – przyp. Plumer] i wszyscy po burzliwej naradzie, ostatecznie zgodzili się mi pomóc. Tę noc [z 23/24 kwietnia 1944 r.] byłem zabierany z domu do domu aż uzbierała się grupa sześciu lub siedmiu Polaków. Później podzieliliśmy się na trzy grupy i poszliśmy do lasu, jeden mężczyzna niósł mnie, ponieważ nie byłem w stanie chodzić. Polacy mieli system znaków, haseł i wartowników w lesie, i zabrali mnie do zamaskowanej ziemianki, która była kwaterą główną ich małej lokalnej grupy ruchu oporu. Pozostawiono mnie w ziemiance z wartownikiem, i przebywałem tam cały dzień i noc (24 – 25 kwietnia).”

W mojej opinii to zeznanie Storeya rzuca „nieco” inne światło na faktyczny przebieg ówczesnych wydarzeń. Czasem czytając niektóre relacje można odnieść wrażenie, że większość społeczeństwa polskiego, w tym Tarnogóry, była zaangażowana w działalność niepodległościową. W rzeczywistości tak nie było. Po pierwsze wcale nie było tak wielu chętnych do udzielania bezinteresownej pomocy angielskim lotnikom. I nie jest to żaden zarzut. Najprawdopodobniej wynikało to z nieufności wobec obcych i mówiących w niezrozumiałym języku przybyszów. A po drugie Storey musiał użyć delikatnego szantażu nawet wobec ludzi związanych z ruchem oporu, by zgodzili się mu pomóc. To też nie jest zarzut, gdyż trzeba wziąć pod uwagę, że rozmawiali po niemiecku, co też mogło wzbudzać zasadne podejrzenia. Potwierdza to dalsza część relacji Storeya. Jednakowoż, zarówno jego zeznania jak i członków jego załogi rzeczywiście pozwalają spojrzeć na interesujące nas tu wydarzenie z innej perspektywy.

manut napisał:
Gajówka stanowiła ważny punkt dla ukrywających się lotników, tu mogli zjeść ciepły posiłek przygotowany przez żonę gajowego Katarzynę Sitarz, czy też odpocząć w stodole, gdyż w bunkrze było zimno i ciasno. O całej sprawie zawiadomiono niezwłocznie dowódcę obwodu Batalionów Chłopskich Zenona Wołcza" Wilka" z pobliskiej Koziarni, który od tej chwili dowodził akcją w jej I fazie tj. - do czasu przerzucenie lotników za San.

W swoim oświadczeniu z 1967 r. Kida wyraźnie niechętnie  wyraża się o „Wilku”, starając się pomniejszyć jego rolę w całej tej historii. Co więcej opisuje go jako „oficera szkoleniowego” a nie jako dowódcę obwodu. Z treści całego oświadczenia wynika, że Walenty Kida należał do frakcji W. Jagusztyna w BCh, Zenon Wołcz natomiast miał inne poglądy.

Story dalej zeznaje, że: „Rano 25 kwietnia, odwiedził mnie oficer, który dowodził tą grupą, mężczyzna w cywilnym ubraniu [Zenon Wołcz? – Plumer]. On mówił po niemiecku i pierwszymi słowami jakie wypowiedział było „Heil Hitler”, najwidoczniej miał podejrzenia, że mogę być Niemcem. Powiedziałem, że jestem Anglikiem i tylko rozmawiałem po niemiecku, ponieważ nie znam polskiego a nikt nie znał angielskiego. Dowódca grupy kazał mi podać nazwiska całej mojej załogi i numer naszego samolotu.”

manut napisał:
Charles J.Keen - po wylądowaniu dotarł w okolice wsi Kopki gdzie został zauważony ...
i doprowadzony do bunkra w lesie do swojego kolegi Thomasa Storeya: wersja I - przez Eugeniusza, Mieczysława i Zbigniewa Kumięgów /książka „Ostatni lot Halifaxa" St. M. Jankowski i J. Piekarczyk/, wersja II-odnaleziony i przekazany przez Wojtasia Karola-w/g oświadczenia jednego z ostatnich żyjących świadków wydarzeń - Bronisława Smoły „Cygana".

Wersję II należy raczej odrzucić, choć i wersja I nie jest do końca pewna, gdyż wg oświadczenia złożonego przez Keena:
„Około godziny 4.00 (26 kwietnia) spotkałem dwóch polskich chłopców w wieku około 16 lat. Dałem im do zrozumienia, że jestem bardzo głodny i jeden z nich gdzieś pobiegł. Wrócił trochę później, przynosząc ze sobą trochę jedzenia i buty. Wskazując na mój zegarek dali mi do zrozumienia, że powinni wrócić około godziny 9.00. Jednak do godziny 10.00 żaden z nich się nie pojawił a ja mimowolnie zasnąłem. Obudziłem się około 12.00 i zobaczyłem dwóch mężczyzn stojących nade mną, z pistoletami w rękach. Poprzez wielokrotne powtarzanie „R.A.F.” i wskazywanie im mojego munduru i znaczka identyfikacyjnego, dawałem im do zrozumienia, że jestem Anglikiem. Dali mi papier i ołówek i kazali mi napisać nazwiska pozostałych członków mojej załogi. Zostałem później zabrany do ziemianki gdzie spotkałem mojego pilota [Storeya, wg relacji którego Keen został przyprowadzony do ziemianki popołudniu 25 a nie jak tu 26 kwietnia – Plumer].”

Kida w swoim oświadczeniu pomylił nazwiska lotników i tak opisał to zdarzenie:
„„Lew” został skierowany do wsi Kopki aby powiadomił „Wilka” i pluton „Pantery” o katastrofie samolotu, oraz żeby przeszukali na swoim terenie w celu znalezienia więcej lotników. Meldunek i rozkaz mój został wykonany bo rano o świcie znaleziono 2-go pod lasem w Kopkach nazwiskiem Patrick Stradling [w rzeczywistości był to Keen – Plumer] i przyprowadzono go do naszego wspólnego bunkra.”

manut napisał:
James Caradog Hughes , Patrick M. Stradling -po szczęśliwym wylądowaniu, resztę nocy i dzień spędzili w lesie, dopiero po zmroku podeszli do pierwszego domu na skraju wsi tj. do Sebastiana Łyko i jego żony, gdzie zostali przez gospodarzy nakarmieni i ukryci na strychu domu. Tego samego wieczoru po powiadomieniu przez żonę Sebastiana Łyko - Jakuba Kaka i jego syna Michała Kaka - żołnierza Batalionów Chłopskich z Tarnogóry-zostali doprowadzeni do swoich kolegów w bunkrze.

Stradling i Hughes wylądowali w pobliżu linii kolejowej po dwóch jej stronach. Zrządzeniem losu spotkali się po około dwóch godzinach od lądowania w lasku, którym obaj szukali schronienia. Od tego momentu wspólnie relacjonują dalsze wydarzenia:
„O świcie (24 kwietnia) zobaczyliśmy samolot rozpoznawczy latający nad naszymi głowami i, pomyśleliśmy, że prawdopodobnie to nas poszukuje, więc ukryliśmy się wśród drzew w pobliżu linii kolejowej. Spędziliśmy tam cały dzień a gdy zaczęło się ściemniać znów zaczęliśmy maszerować. (…) Rano (25 kwietnia) ujrzeliśmy mężczyznę biegnącego boso przez las i Stradling, który znał kilka słów po polsku, zapytał go czy w okolicy są Niemcy. Mężczyzna skinął głową i wskazał na wioskę a potem pokazał w innym kierunku dając nam do zrozumienia, że to jest droga którą powinniśmy wybrać. Poruszaliśmy się ostrożnie przez cały dzień, zmierzając w kierunku wschodnim i zamierzaliśmy skręcać na północ zawsze gdy mieliśmy omijać jakąś wioskę. 26 kwietnia obserwowaliśmy kilku polskich robotników pracujących w polu w pobliżu zespołu gospodarstw i zdecydowaliśmy się poczekać do zmroku a później poprosić o pomoc. Około 23.30 zapukaliśmy do drzwi gospodarstwa. Musieliśmy pukać kilka razy zanim ktoś nam odpowiedział, zajęło nam trochę czasu, żeby przekonać mężczyznę i kobietę [Sebastian Łyko i jego żona Maria? – Plumer], którzy podeszli do drzwi, że jesteśmy Anglikami. Ostatecznie pozwolili nam wejść do domu i na migi daliśmy im do zrozumienia, że jesteśmy głodni. Otrzymaliśmy posiłek złożony z chleba, jajek i mleka. Podczas gdy my jedliśmy, żona gospodarza obserwowała przy ogrodzeniu otoczenie gospodarstwa, gdyż jak zostaliśmy poinformowani co pół godziny patrol Gestapo przechodził obok domu. Po posiłku zaprowadzono nas na strych. Po około godzinie zeszliśmy na dół do pokoju gdzie czekało dwóch mężczyzn [Walenty Kida i Michał Kak? – Plumer]. Oni poinformowali nas, że znają miejsce pobytu jeszcze dwóch członków naszej załogi i poprosili byśmy ich opisali. Ci dwaj mężczyźni zabrali nas z sobą do domu, w którym mieli być Storey i Keen, lecz kiedy tam dotarliśmy okazało się, że już go opuścili. Spędziliśmy tę noc (27 kwietnia) w lesie a następnego poranka zostaliśmy zabrani do ziemianki. Trochę później jakiś mężczyzna przyniósł nam kilka jajek, chleb i herbatę, a w środku dnia powrócili Storey i Keen.”

Z tej relacji wynika, że dotarcie do domu państwa Łyków zajęło im dwa dni. Czytając relacje poszczególnych członków załogi, w konfrontacji z tym gdzie ostatecznie trafili, można próbować snuć wnioski na temat w jakiej kolejności wyskakiwali, gdzie lądowali i jaką mniej więcej drogę przebyli, ale to chyba temat na szerszą dyskusję.

Kida w swoim oświadczeniu napisał:
„Pod wieczór podeszło z lasu do wsi, następnych 2-ch Anglików, byli to Caradog Hughes i Charles Keen [w rzeczywistości Stradling – Plumer]. Wstąpili do pierwszej z brzegu chaty Łyko Sebastiana. Nie zakonspirowany nie wiedział co z nimi zrobić, wysłał swoją żonę Marię do Kaka Jakuba. Na to szczęście parę minut przedtem, ja też przybyłem do Kaka po obiecaną słoninę dla 2-ch poprzednich Anglików. No i dowiedziałem się wtedy o nich, wziąłem do pomocy Kakowego syna Michała i po przejściu patroli niemieckich, zaprowadziłem ich do lasu, ale bunkra po ciemku odnaleźć nie mogłem, ponieważ wartownicy Szuba Leon i Młynarski Piotr zostali zwolnieni przez „Wilka”, który zorganizował przeprawę chcąc przerzucić Anglików za San.”

manut napisał:
W dniu 26 kwietnia 1944 roku partyzanci Batalionów Chłopskich z Tarnogóry przekazali lotników, którzy przepłynęli szczęśliwie San i dotarli wraz z partyzantami Armii Krajowej - którymi dowodził Stanisław Bełżyński „Kret"- do Dolnej Kamionki.

W oświadczeniu Kidy podobnie:
„[Zenon Wołcz – Plumer] Przygotował ponowną przeprawę na dzień następny z dnia 26 na 27.IV kontaktując się z AK-owcami w Rudniku, Nisku i Stalowej Woli, którzy przybyli w liczbie około 30 osób oczekują na nasze przybycie w lesie w odległości pół kilometra.”

Z zeznań Storeya i pozostałych wynika, że nie mogło to nastąpić tak szybko, choć od początku podejmowane były próby przerzucenia lotników za San. Storey relacjonował:
„Tej nocy [25 kwietnia – Plumer], wspólnie z jednym z partyzantów, próbowaliśmy się przeprawić na drugą stronę rzeki San, lecz wróciliśmy do ziemianki po tym jak nie otrzymaliśmy odzewu z północnego brzegu rzeki. Następnej nocy (26 kwietnia) próbowaliśmy ponownie, lecz po tym jak nie było odpowiedzi na nasze sygnały znów wróciliśmy do ziemianki. (…) 27 kwietnia przyprowadzono Hughesa i Stradlinga, którzy wylądowali na południe od linii kolejowej. Następnej nocy (28 kwietnia) przybyła grupa 30 lub 40 partyzantów z północnego brzegu rzeki San żeby, jeśli to konieczne, wywalczyć przeprawę. Rzekę przekroczyliśmy jednak bez walki. (…)Po przekroczeniu rzeki San zaprowadzono nas do polskiej grupy partyzanckiej, z którą stacjonowaliśmy w różnych wioskach, i sporadycznie w lesie, w rejonie Ulanowa.”

manut napisał:
Walter G. Davis - po wylądowaniu na niewielkiej polanie szedł do świtu bez przerwy, rano dotarł do nieznanej wsi gdzie mieszkańcy poczęstowali go mlekiem i chlebem i maszerował dalej, aż dotarł bardzo zmęczony do Wólki Niedźwieckiej, gdzie sołtys Stanisław Dec po zorientowaniu się o co chodzi skierował go wraz z przewodnikiem do gajówki „ Łoiny" -został tam przejęty przez oddział Armii Krajowej. Następny etap to: gajówka w Smolarzynach, gdzie dotarł 27 lub 28 kwietnia 1944 roku i znalazł się pod troskliwą opieką rodziny gajowego Jakuba Deca.

Kida w swoim oświadczeniu losy tego członka załogi opisał krótko:
„Natomiast 5-ty lotnik Walter G. Davis został z Jelnej przerzucony do Rakszawy i tam jakiś czas przebywał. Następnie był w Smolarzynach w rodzinie Deców, występował tam jako członek rodziny i nazywał się Władysław Dec i dopiero w 1945 r. dostał się do swojego kraju, (…).”

U Bienieckiego znalazła się jeszcze informacja, że „ (…) Sgt Davis depeszą 939 z kraju informował: „(...) reszta załogi w od.(dziale ) part.(yzanckim)   (.. .)”

manut napisał:
Eddie Elkington-Smith- po szczęśliwym wylądowaniu, trafił pod „opiekę" człowieka, który wydawał się godnym zaufania a okazał się volksdeutschem. Zaprowadził go do swojego domu, nakarmił, ukrył w stodole i kazał czekać. Po południu około o godz.1400- 24 kwietnia 1944 roku zaprowadził go do pałacu hrabiego Tarnowskiego w Kopkach-Dworze i wydał w ręce Niemców.

Kida tak to relacjonował:
„ (…) o 6-tym członku załogi wiedzieliśmy, że już w dniu 25.IV dostał się do niewoli niemieckiej, we dworze hr. Tarnowskiego pod Rudnikiem, doprowadzony tam został przez volksdeutscha Hamer Leona z Koziarni, (…).”

W zeznaniach czwórki, która wróciła do Anglii przy nazwisku Eddie Elkington-Smith jest tylko krótka notka – probably P/W (prawdopodobnie jeniec wojenny).

manut napisał:
Oscar W. Congdon - wylądował na zaoranym polu w jednym bucie, zakopał spadochron i ukrył się w lesie. Tak doczekał świtu, okazało się, że siedzi na ścieżce którą grupa kobiet i mężczyzna szli do pracy, ukrył się w pobliskich zaroślach i czekał do południa, aż ta grupa ludzi będzie wracać do domu. Zaczekał na nieznajomego, który szedł w pewnej odległości za kobietami.... człowiek ów mimo, że bardzo zaskoczony, przyniósł mu po pewnym czasie chleb, mleko, jajka na twardo i powiedział żeby tu czekał do zmroku. Późnym popołudniem usłyszał ujadanie psów w miejscu gdzie ukrył spadochron i dlatego ruszył przed siebie przez las. Po paru godzinach dotarł do drewnianego parkanu i niemieckiego wartownika ... tak trafił prosto w „paszczę lwa", na teren „Waldlagier [Waldlager – Plumer] Sarzyna" (…).Wielokrotnie przesłuchiwany nie zdradził Polaka, który udzielił mu pomocy, jego dalsze losy były identyczne jak Eddie Elkingtona-Smitha, (…).

Losy tego członka załogi są wg mnie najmniej jasne. W wyżej opisanej historii można się dopatrzeć podobieństwa do części relacji Keena. Jednak nie mam żadnego punktu zaczepienia. Nie ułatwia tego również Kida, który napisał, że:
„ (…) los 7-go lotnika długi czas był mi nie znany, dopiero w miesiącu kwietniu roku bieżącego [1967 – Plumer], będąc w odwiedzinach u siostry w Sarzynie, za pomocą mojego szwagra Żuraw Jana, odnalazłem naocznego świadka w Sarzynie, Paszek Zofię z domu Kulec, która stwierdziła, że w czasie okupacji pracowała w kuchni niemieckiej w Zakładach Chemicznych w Sarzynie. Wiadome jej jest, że ten lotnik spadł na spadochronie przy samej bramie i zaraz został ujęty przez wartownika, widziała jak go Niemcy prowadzili na wartownię. A jej mąż Błażej widział go na drugi dzień, jak stał bez czapki przed budynkiem, a przechodzący oficer niemiecki oddawał mu honory salutowaniem.”

Niestety w relacji rzekomego naocznego świadka jest pewna niedorzeczność. Mianowicie z jakiegoż to powodu oficer niemiecki miałby salutować chorążemu angielskiego lotnictwa, pojmanemu poprzedniego dnia? Ponadto pierwsza część tej historii jest zupełnie różna od tej, którą opisał manut.

W zeznaniach czwórki szczęśliwców, którzy powrócili do Anglii przy jego nazwisku jest tylko adnotacja – with partisans in Poland.

Wkrótce postaram się napisać więcej na temat drogi powrotnej czwórki Anglików do domu w 1944, w tym kilka drobnych sprostowań, głównie dat poszczególnych etapów podróży.

Ostatnio edytowany przez Plumer (2014-04-19 20:01:31)

Offline

 

#4 2014-06-09 19:32:17

Plumer

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-07-07
Posty: 99
Punktów :   

Re: Rozbicie się Halifaxa

Nie doczekałem się odpowiedzi odnośnie pochodzenia informacji dotyczącej dalszych losów Oscara W. Congdona, jednak przypadkiem trafiłem na cykliczne programy TVP Rzeszów zatytułowane „Zakamarki przeszłości”, a wśród nich trzy odcinki „Śladami Rity” cz. I http://www.tvp.pl/rzeszow/historia/zaka … art_rec=56  i II http://www.tvp.pl/rzeszow/historia/zaka … art_rec=56  (z 2006 r.) oraz Postscriptum dla Rity http://www.tvp.pl/rzeszow/historia/zaka … art_rec=48  (z 2007 r.). Ich autorem był dr hab. Andrzej Olejko z Uniwersytetu Rzeszowskiego. I tak po nitce do kłębka wszedłem w posiadanie publikacji tegoż Autora p.t. „Tropami zestrzelonych” (Dębica 2001, Lotnicze Dziedzictwo 2003). Jeden z rozdziałów nosi tytuł „Siedmiu z Rity spod Tarnogóry”. I tam Autor powołując się na S.M. Jankowskiego (współautora książki „Ostatni lot Halifaxa”) potwierdza wersję, którą podał powyżej manut. „[E. Ellington-Smith – przyp. Plumer] Nie był jedynym z załogi „Rity" który dostał się w niemieckie ręce. W/O Oscar Congdon po szczęśliwie zakończonym lądowaniu na ornym polu pozbył się spadochronu i ruszył w stronę zabudowań próbując tam znaleźć pomoc. Jeden z mężczyzn po pewnym czasie przyniósł mu nieco żywności i gestykulując kazał czekać do zmroku. Podejrzewał, że psy które słyszał dotarły do miejsca gdzie ukrył spadochron więc ruszył lasem przed siebie.” W liście do Jankowskiego Oscar Congdon napisał m.in.: „Doszedłem do płotu w lesie  a po drugiej stronie stał wartownik z karabinem. Nie wiem kto był bardziej zaskoczony: on czy ja, ale on miał karabin, i tak zostałem jeńcem”. Dalej Autor napisał: „Samochodem przewieziono go do Waldlagru w Sarzynie gdzie spotkał F/Sgt. E.Elkingtona Smitha. Wkrótce obaj zostali wysłani do obozu jenieckiego Luft 6”.  Z tego z kolei wynika jasno, że nie wylądował przy bramie Waldlagru ani też nie doszedł do jego ogrodzenia. Zarówno w książce jak i w programie TV odnosząc się do wydania Niemcom Ellingtona-Smitha, A. Olejko stwierdził: „Nazwisko mężczyzny, który wydał lotnika w ręce niemieckie nie zostało do końca ustalone”. Z tego wynika, że albo nie znał zeznania W. Kidy (patrz wpis powyżej) albo uznał je za nie do końca wiarygodne w tej kwestii.
Często w publikacjach opisujących przyczynę katastrofy Halifaxa pod Tranogórą, jako przyczynę podaje się awarię trzech silników. Podobną informację podaje też A. Olejko w książce i w filmie pomimo, iż przytacza zapis z dziennika lotów nawigatora Ellingtona-Smitha dokonany po wyjściu z niewoli: „Kłopoty z silnikiem 23.15. Dwa silniki przestały działać. Pozbyliśmy się zasobników. Niemożliwość utrzymania wysokości. Wyskoczyliśmy na 500”. Podobna informacja o awarii dwóch silników widnieje w zeznaniu pilota Thomasa Storeya, więc chyba taką wersję należy przyjąć jako obowiązującą. Ciekawostką jest natomiast fakt, że obaj Panowie różnili się co do ewentualnej oceny przyczyn awarii. Jak pamiętamy Storey w swoich zeznaniach po powrocie do Anglii dopuszczał możliwość trafienia przez wrogi samolot. Edward Ellington-Smith stawia natomiast zaskakującą tezę w tej sprawie: „Mam kilka własnych teorii na temat tego, co się stało tamtej nocy: najlogiczniejszą z nich jest ta, że dokonano sabotażu na lotnisku w Brindisi [podkr. Plumer]. Nie przeczę, że dowódca po wyskoczeniu widział ponad sobą przelatującego Ju-88. Gdyby można było dowieść, że strzelano do naszego samolotu, oznaczało by to zarazem, że zestrzelono samolot już bez załogi, ponieważ wszystkim udało się wcześniej wyskoczyć”. I to jest dość sensacyjna hipoteza, choć przytoczone przez Autora fragmenty korespondencji z lotnikami, nie wyjaśniają kto miałby dokonać sabotażu we Włoszech. Tak na marginesie w książce Bienieckiego można znaleźć informacje, że tego dnia (23 kwietnia 1944 r.) na 19 samolotów startujących z bazy w Brindisi, zrzutu dokonało jedynie 5 maszyn, w tym 1 na dziko (to „nasz” Halifax JP-224, który później nie wrócił do bazy). 14 samolotów na skutek złych warunków zawróciło do bazy albo nie znalazło placówek, w tym 1 maszyna uległa uszkodzeniu przy lądowaniu.

manut napisał:
W nocy z 5 na 6 czerwca 1944 roku na polu w zbożu w pobliżu wsi: Huta Krzeszowska i Huta Podgórna wylądował radziecki samolot po lotników, którym dowodził doświadczony lotnik Władymir Pawłów. Po wielu problemach ze startem / piaszczysty i nierówny grunt /udało się szczęśliwie wystartować i po kilku godzinach samolot wylądował w Kijowie, wraz z lotnikami szczęśliwie dotarli też ranni partyzanci.

A. Olejko w książce napisał: „Dnia 5.VI.1944 r. „Mucha" otrzymał radiogram z Kijowa by przyjąć samolot z bagażem, a z powrotem zabrać lotników i rannych.(…) Do akcji wyznaczono dwa C-47, które miały pojedynczo dotrzeć na partyzanckie lądowisko. Jednak C-47 pilota Taranienki, który wystartował 30 minut wcześniej pod Hutę Krzeszowska nie dotarł. Samolot Pawłowa szczęśliwie przeleciał nad frontem i po znalezieniu lądowiska pod Hutą Krzeszowska pilot wylądował na polu żyta. Po krótkiej chwili samolot wystawiono do startu, załadowano rannych i angielskich lotników. C-47 był przeładowany i pojawił się problem startu, pierwsza próba była nieudana. Dopiero gdy przy drugiej próbie partyzanci popchali samolot, koła wyszły z piaszczystego gruntu i po rozpędzie pilot przeszedł tuż nad drzewami”.
Wg zeznań Storeya: „Około 28 maja rosyjski samolot zrzucił ładunek broni palnej i agenta, na lądowisko które wybraliśmy. Około 1 lipca agent znalazł inne lądowisko, którego lokalizację przekazano drogą radiową do Moskwy. Nocą z 6/7 lipca wylądowały dwa samoloty [podkr. - Plumer], żeby ewakuować rannych i naszą czwórkę zabrać do Kijowa.”
Co ciekawe w materiale filmowym „Śladami Rity cz. II” wersję z dwoma samolotami potwierdza mieszkaniec Huty Krzeszowskiej Józef Igras. Pozostaje jedynie różnica w datach. Kto się myli trudno zawyrokować.

manut napisał:
Następny etap podróży to Moskwa, Murmańsk - 9 lipca 1944 roku szczęśliwie dotarła cała czwórka - do bazy marynarki brytyjskiej w Scapa Flow.

Na zeznaniach całej czwórki lotników widnieją daty: wyruszenia z Murmańska 4 lipca i przybycia do Scapa Flow 8 lipca 1944 r. Storey zeznawał: „Siedem dni spędziliśmy w hotelu w Kijowie (…).Opuściliśmy Kijów 12 lub 13 czerwca i polecieliśmy do Moskwy, gdzie spotkaliśmy się z dowódcą Misji nr 30, komandorem lotnictwa Robertsem, (…).Pozostaliśmy w siedzibie Misji do około 27 czerwca, kiedy to wyruszyliśmy pociągiem do Murmańska. Podróż zajęła nam trzy i pół dnia. Po dwóch i pół dnia w hotelu Intourist w Murmańsku wyruszyliśmy drogą morską do Zjednoczonego Królestwa.”

Ostatnio edytowany przez Plumer (2014-06-09 19:41:47)

Offline

 
stat4u

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.ebase-fm.pun.pl www.0online.pun.pl www.lakierowankomotoryzacja.pun.pl www.rootband.pun.pl www.akwarium1lo.pun.pl